Na placu przed wejściem do Centrum Kongresowego w Krakowie stoją ławko-murki ze skatestopperami. To z jednej strony przykład wrogiego designu, a z drugiej – pomyłki projektowej, której można było łatwo uniknąć. W jaki sposób? Nadając meblowi formę blokującą grindowanie na rolkach lub zagospodarowując przestrzeń publiczną według idei łączącej rozwiązania dedykowane człowiekowi chcącemu siedzieć i osobie pragnącej uprawiać sporty miejskie, kreowane wspólnie z nimi i przy ich pełnym zaangażowaniu. Na marginesie: druga opcja to wariant najlepszy z możliwych, włączający w proces wiedzę innych podmiotów niż sami projektanci i ich zespół.
Popełniono jednak mały, lecz trudny do naprawienia błąd, więc teraz spontaniczne użytkowanie ograniczane jest regulaminem i wtórnymi blokadami fizycznymi. Mogło być inaczej, ale tej opcji nie wykorzystano podczas procesu żmudnego tworzenia skomplikowanej dokumentacji dla olbrzymiego budynku i jego otoczenia. Zapewne między innymi dlatego, że właściwa dla naszych czasów obsesja na punkcie powiązanych ze sobą odpowiedzialności indywidualnej i autorstwa w domenie urbanistyki skazuje nas prędzej czy później na porażkę.
Dlaczego o tym wspominam? Dziś w auli przywołanego obiektu pojawili się ludzie, którzy w ramach kolejnej edycji Międzynarodowego Biennale Architektury przez dwa dni szykowali koncepcje rozwoju Wesołej, jednego z centralnych obszarów Krakowa, opuszczanego przez instytucje medyczne i jednocześnie przygotowywanego do reurbanizacji. Trzy prezentacje wyników ich pracy były wstępem do dyskusji o tym, czy sformułowane wnioski – częściowo rozbieżne – można, a jeżeli tak, to w jakim stopniu wykorzystać w trakcie programowania planów Agencji Rozwoju Miasta Krakowa, spółki zarządzającej terenem zakupionym przez gminę. Grupy warsztatowe przedstawiły dwa odmienne scenariusze postępowania.
Pierwszy scenariusz jest ciągiem zdarzeń rozpoczynającym się od rozlokowania z pomocą samorządowych narzędzi regulacyjnych – a może też przy wsparciu wyłonionego w konkursie masterplanu – ulic, placów i terenów zieleni, struktury, która później niejako samorzutnie i bez kontroli komunalnej wypełniać będzie się różnymi funkcjami i użytkownikami. W tym kontekście zwracam uwagę na podstawę takiego pomysłu, czyli niechęć do podejmowania wysiłków na rzecz synchronizowania działań różnych aktorów społecznych lub lęk przed nim.
Drugi scenariusz jest rozrastającym się w wielu kierunkach i kuratorowanym procesem o jasnych zasadach, ale bez zadekretowanego wyniku, opartym na rozwiązaniach tymczasowych, realizowanym – jak w Berlinie po upadku Muru – w rzeczywistości i po partnersku z różnymi podmiotami biznesowymi, społecznymi i publicznymi, nie w wyniku konsultacji, ale poprzez współdzielenie odpowiedzialności, zasobów oraz wysiłków.
Drugi sposób postępowanie pozwala pomysł na przekształcenia wypracowywać stopniowo, otwarcie i przejrzyście, a przez to unikać omyłek wynikających z kroczenia pierwszą ścieżką – drogą wielkiej i mało elastycznej wizji, która prędzej czy później może okazać się nietrafiona, na przykład niedopasowana do zmieniających się warunków brzegowych, w tym potrzeb osób korzystających ze wybranego miejsca (jak to się stało w przypadku wspomnianych na wstępie ławko-murków). Więcej o takim zwinnym podejściu pisałem z Anną Karłowską tutaj.
Właśnie opisanego elastycznego eksperymentu urbanistycznego Krakowowi życzę! Jeżeli ma się on nie odbyć, to niech będzie to wynikiem świadomej decyzji, a nie braku refleksji nad szlakiem alternatywnym dla linearnego.
Na koniec jeszcze mała uwaga o języku, z pozoru nieistotna, choć ujawniająca ciągłe zawężanie perspektywy myślenia do tego, co najbardziej oczywiste. W trakcie spotkania wszystkie rozważania o dziedzictwie medycznym Wesołej zbudowane były wokół pojęcia zdrowia, choć ta dzielnica była raczej miejscem powracania do zdrowia, więc i diagnostyki, chorowania oraz leczenia, somatyki negatywnej, a nie pozytywnej. Zapewne nie tylko w moim doświadczeniu pojawiła się jako punkt pierwszych w życiu testów na HIV czy boreliozę, skupiający emocje niepokoju w oczekiwaniu na wynik i radości związanej z otrzymaniem poświadczenia wartości ujemnej. Tak chcę ten obszar zapamiętać – nie jako sielankową scenerię z folderu deweloperskiego wypełnioną ciągle uśmiechniętymi ludźmi, którzy nie wchodzą ze sobą w żadne konflikty. W szczególności w żywiołowe spory o przyszłość swojego miasta.