To książka wyjątkowa, którą w trakcie lektury połykamy dużymi haustami. Jest napisana w formie używanej przez osoby lubujące się w wielowątkowych i wielopiętrowych opowieściach, w których kuzyn kolegi wuja niespodziewanie okazuje się bliskim krewnym prawnuka siostry praprababki. To po prostu rozpalające wyobraźnię trajkotanie zszyte z cytatów z kiczowatych piosenek oraz fraz wyjętych z tandetnych romansideł, a także przeskalowanych opisów emocji, których nie powstydziłby się librecista barokowych oper, gdyby nie to, że ten wodospad spamu, pisany naprzemiennie w pierwszej i trzeciej osobie, nie zawiera ani jednego dialogu w sensie formalnym.
To książką o okrucieństwie i cierpieniu. Stworzoną przez Pedro Lemebela przestrzeń zaludniają postaci, które zło czynią lub zła doświadczają, choć nie zawsze w pełni świadomie przeżywają swoją sytuację. Kogo spotykamy w trakcie lektury? Egocentrycznego dyktatora Augusto Pinocheta i usługujących mu wojskowych, którzy stosują bezsensowną i pozbawioną treści przemoc, żeby utrzymać władzę. Młodych marksistów z Frontu Patriotycznego imienia Manuela Rodrígueza, którzy ryzykują swoje życie przeprowadzając zamach na znienawidzonego despotę. Matki ludzi zamordowanych przez zbrodniczy reżym, których jedyną aktywnością jest boleśnie bezsensowne protestowanie. Zepchniętych na margines życia społecznego i egzystujących w nędzy gejów, w tym główną bohaterkę, brutalnie bitą w dzieciństwie przez ojca w celu nawrócenia na męskość, a później szukającą chwilowego pocieszenia w przypadkowych zbliżeniach i utrzymującą się z robótek ręcznych.
To książka o narodzinach i konstytuowaniu się podmiotowości politycznej. O procesie, w którym – powiedziałby squeerowany Georg Hegel – zatroskana o swoje bezpieczeństwo niewolnica stopniowo zamienia się w wolną panią, ale i tak wówczas nie osiąga spełnienia. Centralną figurę, dojrzałego transwestytę zwanego Ciotuchną z Naprzeciwka, poznajemy jako osobę strachliwą, dystansującą się od bieżących wydarzeń w Chile i odcinającą się od jakichkolwiek informacji na ten temat. Trzpiotka całe dnie słucha nostalgicznych audycji, rozpływa się w wykreowanej przez siebie telenowelowej fikcji i haftuje „wielkie obrusy i prześcieradła dla jakiejś zgrzybiałej arystokratki solidnie opłacającej trud jej pajęczo-zwinnych paluszków”, a w wolnych chwilach oddaje się plotkom i jednorazowym przygodom seksualnym w obskurnych miejscach. Rozstajemy się z nią po transformacji w nieformalną członkinię Frontu Patriotycznego, która wspomaga akcje w terenie i zapewnia partyzantom lokum do przechowywania zakazanych dokumentów oraz sprzętu operacyjnego. Jest to człowiek ukształtowany politycznie, ale wciąż zamknięty ze względu na emocjonalną deprywację. Co to znaczy?
To książka o pięknej miłości, która nie może się zrealizować inaczej niż jako przyjacielska czułość i oniryczny seks oralny po pijaku. Polityczna świadomość Ciotuchny wyłania się z lęków dzięki uczuciu, które wiąże ją z młodym heteroseksualnym działaczem opozycyjnym o pseudonimie Carlos (ach, ta erotyczna i militarna jednocześnie gra ksywek i kryptonimów!) – to właśnie zmysłowe pożądanie jest siłą napędową rozwoju wiedzy bohaterki o samej sobie i swoim miejscu w społeczeństwie. Dzięki literackim zabiegom Pedra Lemebela wzrastanie wzajemnej fascynacji śledzimy z dwóch perspektyw. Pierwszą wprowadza miłosne zaaferowanie mężczyzny homoseksualnego, podobne do skonstruowanej przez Tomasza Manna obsesji Gustawa von Aschenbacha na punkcie efeba Tadzia. Druga ufundowana jest na zakłopotaniu mężczyzny heteroseksualnego, który odkrywa, że radości wypełniającej chwile spędzone ze starzejącym się gejem nie przeżyłby nigdy z żadną kobietą.
To książka o mieście rozciętym na części przez głębokie nierówności: organiczną i chaotyczną oraz zaplanowaną i uporządkowaną. Santiago z pozoru przypomina więc gwarny Nowy Jork z artykułów i książek Jane Jacobs, który powoli znika pod walcem bezwzględnego deweloperskiego modernizmu. Wszystko jest jednak mniej ckliwe. Ciotuchna mieszka w zniszczonym i prawie pustym domu w slumsowej dzielnicy, gdzie w wąskich ulicach przeplatają się wesołe krzyki bawiących się dzieci, ciekawskie szepty plotkujących sąsiadek oraz sprośne nawoływania bezrobotnych i bezdomnych facetów, którzy prostytuują się za niewielkie pieniądze. Tam wszystkie obiekty sklecone są samodzielnie przez mieszkańców z kiepskich materiałów lub wręcz odpadów budowlanych. Dzięki zleceniom, które główną bohaterkę uzależniają ekonomicznie od uprzywilejowanych przez system rodzin generalskich, Ciotuchna ze swoimi produktami trafia okazjonalnie do dzielnicy willowej, gdzie ulice o kwiatowych nazwach są szerokie, zielone i czyste. Tam wszystkie budynki są zaprojektowane przez architektów, wzniesione z najlepszych materiałów i wypełnione drogimi meblami, kotarami oraz zasłonami. Ociekają forsą – wskazuje Pedro Lemebel.
Rozwój Santiago planowany jest tylko po to, żeby zmaterializować przemoc ukrytą w każdym działaniu, ponieważ to przemoc jest materią pierwszą i zasadą organizującą ten świat. Nie istnieje w nim architektura oporu.