SŁOWNIK URBANISTYCZNY | SYSTEMY INFORMACJI PRZESTRZENNEJ

Do czego służą aplikacje randkowe oparte na mechanizmie geolokalizacji?

Ułatwiają umawianie się na przygodny seks na narkotycznym haju, gdy wyjeżdża się w delegację do stolicy lub na stypendium na zagranicznym uniwersytecie. Pozwalają również na odbieranie dickpiców od wszystkich mężczyzn mieszkających na terenie położonym przy linii kolejowej, którą w sobotę wieczorem jedzie pociąg wiozący człowieka do miasta o nazwie z niczym się nie kojarzącej prawie nikomu, położonego na obrzeżach obrzeży naszego pięknego kraju. Aplikacje wytwarzają więc przestrzeń karnawału i doświadczenie przygody, dzięki którym łatwiej jest znosić i zagłuszać wycie bezsensownej codzienności.

Dla mnie Grindr był narzędziem do aranżowania spotkań, z których nic nie wynikało – nic poza wizytami w miejscach, do których zapewne nie dotarłbym w inny sposób. Jednym z nich była piwnica bloku na Saskiej Kępie, w której 3 lata temu odnalazłem kilkadziesiąt historycznych banknotów pozbawionych jakiejkolwiek wartości ekonomicznej. Przechowuję je w „pudełku ze skarbami”, ponieważ przypominają mi o dwóch ważnych wydarzeniach. Sprawiły one, że po raz pierwszy w życiu zacząłem zadawać sobie pytania polityczne.

Pierwsza historia związana jest z trasą do mojego przedszkola, która na niewielkim fragmencie wiodła i wiedzie dalej wzdłuż ogrodzenia pszczyńskiego komisariatu i szpaleru śliw mirabelek. W pewnym momencie działająca w budynku „milicja” stała się „policją”, co powiązałem z następstwem pór roku oraz cyklem życia drzew. Moją koncepcję podważyło dopiero to, że w kolejnym roku służby porządkowe zaniechały powrotu do poprzedniej nazwy. Nie wiedziałem wówczas, że wątpliwości można uciszać poprzez konsekwentne podciąganie faktów pod teorię, więc zacząłem szukać pomocy u rodziców. W odpowiedzi na pytanie o uzasadnienie usłyszałem, że żyjemy w okresie transformacji ustrojowej. Przyjąłem ten krótki komunikat do wiadomości, choć z wytłumaczenia zrozumiałem i zapamiętałem tylko tyle, że wprowadzenie nowego systemu polega na zmianie szyldów na siedzibach instytucji publicznych. Ot, taka sobie rewolucja na miarę prowincjonalnego miasteczka.

Drugie zdarzenie odnosi się już bezpośrednio do pieniędzy. Zgodnie z planem urbanistycznym wielkie błoto otaczające mój blok na Osiedlu Piastów w Pszczynie było (miało być?) drogą dojazdową do budynków mieszkalnych. W trakcie jednej z zabaw z gęstej mazi wygrzebałem banknot 100.000-złotowy. Trzymając w rękach ten skarb przeżyłem ekstazę, która odnawiała się później za każdym razem, gdy wyciągałem go ze skrytki w szufladzie. Moją radość w 1995 roku zmąciła jednak denominacja, która drogocennemu przedmiotowi obcięła cztery zera i w ten sposób zamieniła go w 10-złotową makulaturę. Tak, urbanizacja lat 80. XX wieku i wprowadzane dekadę później reformy walutowe oswoiły mnie z myślą, że to, co jest, nie jest tym, czym być powinno, a to, co być powinno, nie jest tym, co się kiedykolwiek ziści. Dodatkowo wzmocniły we mnie rezygnację wynikającą ze świadomości, że to, co istnieje, może w dowolnym momencie zamienić się w coś innego – rzecz zupełnie bezwartościową lub groteskową.