Przestrzeń półpubliczna — parkingi samorzutne
Drugą formą prywatyzacji przestrzeni połpublicznej jest jej przeobrażanie – przez właścicieli pojazdów mechanicznych – w parkingi samorzutne, samowolne. Jest to zjawisko w Tychach dość powszechne, ze względu na notoryczny brak stałych garaży. Rożna jest natomiast jego skala w poszczególnych częściach miasta. W przypadku badanego fragmentu osiedla D powstały dwa takie parkingi. Pomijamy tutaj bardzo rozpowszechnione pozostawianie samochodów na poboczach dróg wewnętrznych i alejek oraz, co gorsza, bezpośrednio na chodnikach przeznaczonych wyłącznie dla pieszych. Ten ostatni zwyczaj powoduje, iż szerokie stosunkowo chodniki przeistaczają się w wąskie ścieżki. Charakterystyczne jest także i to, iż samochody stoją nieraz wprost pod oknami właścicieli. Nic więc dziwnego, że z 33 naszych rozmówców aż 15 napiętnowało stanowczo te praktyki (9 uwag dotyczyło parkowania samochodów pod oknem, a dalszych sześć odnosiło się do hałasu i smrodu spalin w okolicach domów). Ta negatywna ocena jest w znacznym stopniu usprawiedliwiona, gdyż właściciele pojazdów traktują wewnętrzne przestrzenie osiedla, zwłaszcza zaś chodniki i alejki dla pieszych, także jako miejsce napraw, stanowisk do mycia, prób szybkości.
Wywiady swobodne z mieszkańcami osiedla D dość jednoznacznie wskazują, że samowolne parkingi oceniane są tak źle dopiero od początku lat osiemdziesiątych. Do tego bowiem czasu samochodów było stosunkowo niewiele, a same parkingi były specyficznymi miejscami społecznego skupienia. Symptomatyczny jest los dzikiego parkingu, zbudowanego w końcu lat siedemdziesiątych przez mieszkańców dwóch klatek bloku przy Alei Niepodległości, na dawnym trawniku stanowiącym przedłużenie placu zabaw dla dzieci. Teren został ogrodzony z dwóch stron barierkami, podzielony na 6 boksów, każdy z własnym numerem, a cały parking oświetlony specjalną latarnią zainstalowaną na koszt właścicieli pojazdów. Przenieśli oni także na teren tego parkingu ławki. Każda poważniejsza naprawa, montaż radia, malowanie kołpaków etc., wykonywane odtąd były, i są nadal, w większej grupie, do której dołączają niekiedy żony właścicieli. Oni sami spędzają na parkingu, zwłaszcza w lecie, wiele czasu – często 5-6 godzin dziennie. Początkowo ich działania – wiemy to od naszych rozmówców i samych zainteresowanych – spotkały się z aprobatą i zrozumieniem pozostałych mieszkańców bloku. Sytuacja uległa dosyć istotnej zmianie, kiedy w osiedlu przybyło wiele samochodów, a ich właściciele zaczęli zachowywać się coraz bardziej agresywnie i ekspansywnie, zastawiając pojazdami drogi i chodniki. Zaniepokojenie lokatorów wzmaga także notoryczne przekraczanie przepisów ruchu drogowego, zwłaszcza zaś poruszanie się z nadmierną prędkością po wewnętrznych wąskich drogach osiedlowych, na których często bawią się dzieci (dopuszczalna prędkość: 30km/godz). Skalę i stopień tego szczególnego konfliktu przestrzennego ujawnił wypadek drogowy na wewnętrznej uliczce osiedla. Młody motocyklista jadący z dużą prędkością wpadł na cofający samochód osobowy. W pobliżu zderzenia znajdowała się grupka małych dzieci, bawiących się na chodniku. W ciągu kilku minut zbiegli się lokatorzy tworząc niezwykle agresywny tłum. Zaatakował on, szarpiąc i popychając, dotkliwie poranionego i znajdującego się w stanie szoku motocyklistę. Co więcej, do takich agresywnych zachowań nakłaniali tłum widzowie, zajmujący miejsca na balkonach okolicznych domów. Znani nam z łagodnego usposobienia mieszkańcy zachowywali się niegrzecznie, wręcz chamsko i brutalnie. Nikt natomiast nie zwrócił uwagi na to, iż współwinnym zajścia był kierowca samochodu, który nieopatrznie wysunął się z bocznej alejki. Na szczęście szybko przyjechała policja, która wzięła motocyklistę do pojazdu służbowego, chroniąc go tym samym przed dalszymi napaściami tłumu. W tym jednostkowym przypadku ujawniła się cała agresywność lokatorów wobec właścicieli pojazdów. Motocyklista personifikował bowiem owych właścicieli, budzących mieszkańców rannym zapalaniem samochodów, zatruwających powietrze spalinami, zajmujących chodniki i stanowiących zagrożenie dla bawiących się na nich dzieci.
Marek Szczepański, »Miasto socjalistyczne« i świat społeczny jego mieszkańców, Uniwersytet Warszawski, Warszawa 1991
Bardzo ciekawe. Od tego czasu jest chyba tylko gorzej. Mieszkam na osiedlu domów jednorodzinnych, gdzie powszechną praktyką jest parkowanie na chodnikach. Mieszkańcom nie chce się wjeżdżać samochodem na posesję, czy do garażu. Wolą zastawić chodnik, po którym nie da się normalnie przejść.